niedziela, 17 maja 2020

Wszyscy kłamią.

Ulubiony tekst z Dr Housa - właśnie ten - wszyscy kłamią. W teorii, życie bez kłamstwa było by łatwiejsze. W filmach i serialach mówienie tej prawdy jest właśnie tak "cukierkowe". Lepiej było powiedzieć prawdę niż kłamać, bo okazało się, że druga strona lepiej zniosła ciężką prawdę niż lukrowane kłamstwo.
Natchniona pewnym młodzieżowym serialem, w którym słowo się rzekło, nie wprost, każdy coś dopowiedział, a sama zainteresowana nie wyprowadziła nikogo z błędu. Wiadomo o co chodzi? Przecież nic nie powiedziałam, sama sobie dopowiedziałaś to i owo i wyszła wersja na ostro, a ja ani nie zaprzeczyłam ani nie potwierdziłam, a ty w radości, że jest tak a nie inaczej - połknęłaś haczyk. Małolaty nagminnie to robią, żeby komuś w czymś zaimponować - piłeś już kiedyś alkohol - jasne (kłamstwo); uprawiałeś już seks - bo to raz (kłamstwo), czy ta sukienka mnie wyszczupla - jasne (kłamstwo), czy całowałaś się z XY - to on pocałował mnie ... (kłamstwo). Dlaczego dorośli kłamią?
Takie zamieszanie i ja wywołałam, ale najwidoczniej taka wersja bardziej Cię urządza niż prawda. Ja rzuciłam tylko hasło, a ty dorobiłaś całą historię, i kiedy dorzucałam powątpiewające słowa nadal brnęłaś w kłamstwo ... nie wyprowadziłam z błędu. Tkwię w tym dalej. Nie robię nic złego. Moja teoria.
W wielu dziedzinach mojego dorosłego życia - jako córka, siostra, ciocia, przyjaciółka, koleżanka etc. zdarza mi się kłamać. Czy to w słusznym celu - jest takowy? Czy w naginaniu rzeczywistości czy żeby komuś sprawić przyjemność, nie od razu przykrość, na odczep się, na daj mi spokój, że nie jesteś lepsza ode mnie i na wiele wiele innych. Dzieci nie da się za długo okłamywać, zajebiste z nich detektory kłamstwa. Szkoda, że z czasem uczą się od nas dorosłych wykorzystywania tego przeciwko rzeczywistości i żeby coś osiągnąć, więc zatracają instynkt i popadają w kłamstwo. Czemu nie powiesz 5-latkowi, że jego obrazek Ci się nie podoba? No czemu? Zły przykład? Ależ oczywiście, że nie, bo czym różni się 5-latek od 20-latka? Dzieci zbyt szybko uczą się tego czego nie potrzeba, ciężej przychodzi im uczenie się czegoś pożytecznego. Patrzą tak ufnie na świat, słuchają otoczenia i wyłapują. Tak różnica, że dorosły to sobie może jeszcze przesiać przez sito, a dziecko tego nie zrobi.
Nadal - czemu wygodniej jest kłamać? Nie wiele mam osób w swoim otoczeniu, którym mogę powiedzieć prosto z mostu całkowitą prawdę. Zniosą ją dzielnie lub podzielą się swoimi spostrzeżeniami. Cenie sobie te osoby. Wiem, że z nimi to na dobre i na złe. Teraz - z wiekiem, mam dość w sumie jakiegoś udawania czy kłamania całej reszty. Zaczynam eksperymentować z prawdomównością w innych kręgach, z innymi znajomymi, przed którymi wolałam się oszczędzić - tak tak - oszczędzić, bo to ciężkie charaktery są. Nie potrafią najczęściej znieść prawdy, choć po przemyśleniach są w stanie przyznać mi rację i znów wszystko wraca do tzw. normy.
W serialu - po przez kłamstwo powstawały liczne komplikacje. Gdyby pacjenci od razu mówili prawdę - nie było by ciekawego odcinka i niczego byśmy się nie nauczyli. W życiu ... i tak się niczego nie uczymy. Okłamujemy siebie, codziennie. Jak więc mamy nie okłamywać otoczenia? Tworzą się komplikacje.
Na ilu takich komplikacjach, kłamstwach ludzie budują związki i układy między sobą? Ciągłe rywalizacja, przypodobanie się komuś, szpan. Martwi mnie to, bo ... nic nie jest w takim razie prawdziwe. Facet poznaje kobietę, kobieta poznaje faceta. Jak długo udają kogoś innego, zanim przyłapią się na tym? Ona tak bardzo chce mi się przypodobać, on tak bardzo chce jej zaimponować. Jak jesteś teraz sobą to w sumie nie jesteś interesującym. Masz hobby, pasje, czytasz książki, oglądasz filmy na VHS - nuda. Zakładam, że młode pokolenie, które teraz równie i będzie sobie randkowało, właśnie tak to widzi. Ja będę jednak pisała ze swojej perspektywy. Na portalach, gdzie się "poznaje ludzi"opis musi być tak intrygujący, żeby przyciągnąć uwagę, samo foto nie wystarcza, bo jesteś zwykłym człowiekiem, nie walisz cyckami i bicepsami po oczach - a to przyciąga płeć przeciwną ... więc opis musisz zapodać taki, żeby po jego przeczytaniu chciał napisać do ciebie każdy. Nie da się!  Zwyczajnie. No chyba, że jesteś pisarzem, wodolejką czy coś i masz piękne pisanie, barwne, jak w książkach - dasz czadu. Nie wiem jak to jest. Jestem na portalu za długo, nie przyciągnęłam nikogo na dłużej. Już po kilku zdaniach nie miałam ochoty na ściemę, więc szybko znajomość się kończyła, bo jeśli prowadziła tylko to spotkać "onenightstand" to ja mówiłam pass. Nie chciałam kłamać, bo sama się w tych kłamstwach później będę gubiła. W ten sposób skazana jetem na bycie jednostką - nadal? Ale w sieci każdy może być kim chce, gorzej jak dojdzie do spotkania w realu i wtedy czar pryska i te kłamstwa jakoś trzeba ... co - prostować czy brnąć dalej? Z takimi przypadkami miałam do czynienia, nudno było, bo ciągle chciałam udowadniać, że jestem mega super cool, bo wg mnie taka była potrzeba. Efekt - znajomość upadła. Moja wina etc. A w głowie marzenia, wyobrażenia, hajlajf.  Rzeczywistość jest taka zwykła.
To jak - wprowadzamy eksperyment - prawda mimo wszystko? Ile osób to przetrwa? Ile osób się ode mnie nie odwróci? Ile to zniesie? Ciekawa jestem ...

sobota, 25 kwietnia 2020

Jak Cię widzą, tak Cię piszą?

Od najmłodszych lat rodzice, rodzina wmawiają nam, że jesteśmy jedyni w swoim rodzaju, niepowtarzalni, ładni ... Jedni w tym momencie popadają w samozachwyt, choćby przypominali świnkę Piggi będą się uważać za kolejny cud natury i uwierzą w swą "ładność" - tym ludziom lepiej się żyje? Drudzy będą w to wątpić, patrząc na siebie będą widzieli brzydkie kaczątko (niby bajka, ale gdzieś tam prawdziwa - prawda?), bez wiary w siebie, z niską samooceną.  Tacy ludzie przez większą część swojego życia będą zachowywali się jak szare myszki. Nie będą w siebie wierzyły, choć dookoła ludzie - ci bliscy i dalecy też - będą nimi zachwyceni. Eh ta niska samoocena.
Patrzysz w lustro - kogo widzisz? Czemu ten obraz tak różni się od obrazu, który widzą ludzie cię otaczający? Czemu najlepsza przyjaciółka powtarza ci, że jesteś piękna, że cudownie wyglądasz, jak się uśmiechasz (i nie tylko). Zaakceptuj siebie, pokochaj - lepiej będzie ci się żyło. A ja tego w lustrze nie widzę - tej osoby.
Zastanawialiście się kiedyś, jak postrzegają was inni? Jak to jest spojrzeć na siebie oczami drugiej osoby? Co oni widzą czemu my sami w sobie nie widzimy? Dwie strony medalu, bo przecież czy my też widźmy ich "inaczej" niż oni sami siebie?
Kumpela mówi o dodatkowych kilogramach, a ty ich u niej nie widzisz. Niewłaściwy kolor odzieży, a ona czuje się w nim dobrze - co robić?
Wróćmy do brzydkiego kaczątka. Na końcu okazało się pięknym łabędziem. Znasz to?
Mam swoje lata, co tu ukrywać, w przyszłym roku pojawi się 4 z przodu ;) Nadal jestem signielką, nadal nie mam dzieci czy planów na nie (to inna bajka), nadal kasę odkładam na konto oszczędnościowe etc. etc. Siedzę sączę wino i piszę ... w eter. Nie o tym miało być. Raczej o tym, że dopiero teraz doceniam większość tego co mam lub marzenia, że mieć będę. 
Ja osobiście uważam, że nie byłam ładnym dzieckiem. W pewnym momencie, jak chyba większość dziewczynek w PRL'u wyglądałam jak chłopak. W tamtych czasach nie zwracało się chyba aż takiej uwagi na krzywy zgryz i  tym sposobem nabawiłam się swojej pierwszej niedoskonałości, która ciągnęła się za mną aż do grubo po 35. Tak - coś co odebrało mi pewność siebie, spowodowało, że uważałam się za brzydszą, nieśmiałą, szarą myszkę. Z czasów podstawówki pamiętam szał "ładnych koleżanek", z którymi się kumplowałam, one takie ładne i ja - coś tu nie pasuje. Ale ta fascynacja, że chcą się ze mną kumplować ... (po latach - c.d.n.). Tak - w ich towarzystwie czułam się brzydka. I taki schemat jest niestety powielany - moja teoria. Seriale młodzieżowe - one dwie trzecia "brzydal", grupka ludzi - dominująca królowa balu i brzydule. Serio?
I rosłam sobie tak, z własnym przekonaniem, że brzydka jestem, facetom - wróć - chłopakom się nie podobam, więc chłopaka nie miałam. I co - muszę tu teraz wtrącić - szukałam fotek do jakiegoś posta i znalazłam swoje w kostiumie kąpielowym z czasów LO ... kur... jaka ja laksa byłam! Nie wiem, nie rozumiem, jak mogłam nie wierzyć w siebie, a jednak. Tak więc LO - też nie wierzyłam w siebie, przecież to okres dojrzewania, trądziku, tłustych włosów, braku kasy na "modne ciuchy" blablabla ... Teraz z perspektywy czasu wydaje się to banałem. W klasie rządziły "brudasy", osoby raczej z mocnym charakterem, zbuntowane, wyżywające się na słabszych - podatnych na to. W klasie nie było facetów (umówmy się ten jeden co wyglądał jak ... no nie do końca facetem dla nas był, tyle). I teraz ciut role się odwróciły. W LO to ja byłam fajna (nie "ładna" - fajna), to ze mną dziewczyny chciały się kolegować i co roku siedziałam w ławce z inną zajefajną kumpelą. Jedna pozostała ze mną do dziś. Reszcie się pomieszało w głowach :P I co - wychodzę z tego LO i nadal nic. Nadal nie wzbudzam zainteresowania u płci przeciwnej. Nadal w siebie nie wierzę i idę na studia.  Tam nic wielkiego się nie wydarza, tzn. pojawia się internet, możliwości, nowe znajomości. Pojawia się kolega, z którym pisze listy - później @ OMG co to było :) I tu zaskoczenie, bo on jest młodszy, chce się spotkać etc. Nie wiem czy coś z tego by wyszło, bo odległość etc., ale kontakt mam do dziś - jak potrzeba ;) I chyba na studiach pojawił się ten pierwszy on, ale pisać o nim nie będę, bo to dzieje starożytne :P
Ja ciągle jestem szarą myszką i w siebie nie wierzę. Wiecznie czuje się gruba, pryszczata i ze złym zgryzem. Wtedy też jeszcze nikt nie chciał na mnie eksperymentować - o zębach mówię.
I przyspieszamy, bo to życie zajebiście fajnie długie jest i z każdym dniem co raz ciekawsze.
Pierwsza praca i tu nagle komuś  tam się spodobałam. Zaczęło się szaleństwo :P Jednak czy to aby było dobre szaleństwo?  Czy któryś powiedział mi - ale z Ciebie zajebista laska, ale masz mega figurę, ale to ale tamto samozachwyt? Nie pamiętam, czyli nie mówili. Czyli co - sama fizyka (czy jednak chemia plus %) między ludzka, to nas do siebie pchało czy ciągnęło? Spotykaliśmy się w wiadomych celach i też było fajnie. Nadal niska samoocena. Nie pamiętam nawet czy od czasów niech to będzie podstawówka, LO czy studia - paradowałam na luzaka w stroju 2 częściowym po plaży? Raczej nie na luzie, raczej, że się na mnie wszyscy gapią, bo taka jestem gruba, krzywa i mam dziwny zgryz. W sumie nigdy nie czułam się na tyle wyluzowana - wróć Bułgaria, opalanie toples (jest uśmiech) - w kostiumie kąpielowym. Nadal nie czuję, ale teraz nie mam już takiej potrzeby.  *Wtrącenie - to gapienie się zostało i teraz moja interpretacja - patrzą bo jestem brudna, ładna, mam rozmazaną szminkę, mam  fajne nogi, mam ładne oczy, ładny uśmiech czy co ze mną jest nie tak - jedno spojrzenie obcej osoby a we mnie tyle zapytań!?
I jestem dziś - ja. W czasach, w których przyszło nam funkcjonować, mniej ruchu, ograniczenia, własne lenistwo w domu, powoduje, że jest mnie ciut więcej niż np. rok temu. Patrzę na siebie i nie lubię siebie, bo takie mam dni. Bo nami kobietami to rządzą hormony, nie my same. I w zależności od dnia cyku tak siebie widzę. Dziś np. cały dzień chodziłam bez biustonosza, co normalnie jest niedopuszczalne, bo swoich piersi nie lubię, ale jest amator, który je lubi takimi jakie są i jak o tym pomyślę to ściągam ten biustonosz i luźniej mi ... Małe chwile, kiedy dobrze mi z moim własnym ciałem. I nadal na 100 % nie akceptuję siebie, z własnego wyboru, lenistwa etc. I nadal widziana oczami i słowami innych jestem zajefana. Wystarczy, że pokocham sama siebie i będzie lżej. Ale głowa to jedno a słowa innych to drugie. Jednak ja patrząc z perspektywy czasu - to chciała bym mieć ciało tej laski z LO, bo fajne było. Teraz coś - trzeba coś czterdziestko postanowić i wziąć się za siebie. Sory - nie postanowić tylko przedsięwziąć, bo postanowienia się nie urealniają.
Pisze sobie o tym dziś właśnie, w sensie w tym okresie, bo kącik wzajemnej adoracji ciągle mnie prześladuje. Kobiety z nienagannym makijażem ciągle biją z portali społecznościowych - przyłącz się do nas, możesz być równie piękna jak my, tylko dołącz do nas. To mój odbiór ich. A kiedy pojawia się bez makijażu to jest to szokiem, ale chwilowym, co za tym kryje się inny podtekst - ale nadal dołącz do nas.  I jednak drugiej daje jakiś power, się w grupie wspierają, wielbią na wzajem i zazdroszczą sobie ale inaczej i ścigają się ze sobą, ale niby - ważne słowo - niby - bez rywalizacji ... noż kurfa jak bez rywalizacji, jak trzeba osiągnąć status pani x.
Tak - to z zazdrości pisze, że potrafią się ładnie umalować, że w koło o tym mówią, że wyciągają do ciebie rękę, wystarczy sięgnąć.
To naprawia nie tylko ciebie ale i otoczenie obok ciebie. To może jednak rozwinę innym razem. Może.
Ile z nas wierzy własnej matce, że jesteśmy piękne? Ileś tam wierzy, ale mama z założenia widzi w tobie piękno (nie rozdrabniajmy się - to matka, zawsze tak będzie mówiła). Moja już czasem mówi - przytyłaś ;)  w sumie dziękuję za tę prawdę, boli ale jakoś inaczej i jestem w stanie to znieść.
Z wiekiem nie jest dla mnie problemem kupić większe ubranie. Nigdy nie miałam na sobie niczego co miało rozmiar 38! 40 - 42 a teraz to i 44 i ... e chyba większe jeszcze nie? I miałam fazy na mega ćwiczenia, ale wtedy gubiłam biust - coś za coś? Nie fair! I po woli zaczynam się do siebie przekonywać.Te fotki z lat młodości trochę mi oczy otworzyły. Te nasze figury są tak różne jak różne są owoce. Każda z nas jest faktycznie piękna na swój sposób, ale same w sobie i z siebie tego nie docenimy. Do pewnego czasu - moim zdaniem. Szkoda, że - w  moim przypadku - następuje to tak późno, a z drugiej str., że w dobrym momencie, bo życie cudownie toczy się dalej. Jakoś to było o kobietach i o winie - popieram ;) Na tym etapie mogę już być łabędziem - sama dla siebie. A to podobno działa i emanuje na innych. Jak ja pokażę się jako łabędź - w odczuciu - to i inni to zobaczą, choć od dawna już widzieli, nie uwierzyłam im.
Rośnie nowe pokolenie, moje mała chrześnica, lat 8. Martwi mnie, że na etapie 8 latki ma w sobie już pewną nieśmiałość, że nie jest wystarczająco ładna i śmiała. Najbardziej martwi mnie tak nieśmiałość, bo reszta to kwestia podcięcia włosów i nałożenia tuszu na rzęsy ;)  ale odwagę do działania będzie ciężko znów postawić na nogi. Ja widzę w niej łapaczkę męskich serc (jak kto co woli) - ona tego nie widzi, bo na razie ją to obrzydza, a później ... poczekam. Zanotuję to dla niej.
Znów mi wyszedł lekki bałagan.
Chciała bym mieć tę dzisiejszą mądrość w czasach podstawówki. Chciała bym, żeby moim zgryzem zajęto się w odpowiednim czasie. Zmian duża, miała też zmienić moje postrzeganie siebie, dodać mi pewności siebie ... zrobiło to tylko po części.
Za rok będę miała 40 lat i będę zajefajna czterdziestką! Kolejny etap mojego życie, niech będzie, że lepszy, bo inny od tego, który za mną.

środa, 1 kwietnia 2020

Codzienność w czasch korony

Nikt  z nas nie przypuszczał, że coś takiego się wydarzy, bo to przecież jak z kart jakiejś powieści si-fi. Wirus, który opanowuje cały świat. Wirus, który atakuje wszystkich, ale przetrwają tylko najsilniejsi.... Jakoś tak około 12 marca, a od 16 marca z pewnością, rząd wprowadził kwarantannę. Zostań w domu, nabrało innego wymiaru. Kto mógł sobie na to pozwolić, zamknął się w swoich 4 ścianach i siedzi. Wyjście na szybkie zakupy, w rękawiczkach ochronnych i maseczce, zachowanie odległości od drugiego człowieka ok 2 m, zakaz spotykania się powyżej 3 osób. I nagle wszyscy znajdujemy z przymusu dla siebie, dla drugiego człowieka, dla żony/męża, dzieci etc. Pierwszy tydzień to radość, że w końcu mamy dla siebie czas. Są jeszcze spacery, są zajęcia, jest co robić. Ale z każdym kolejnym dniem brakuje pomysłów na dzień kolejny. To już nie jest zabawa, to jest brutalna rzeczywistość, z wirusem w tle. Przecież wydawało nam się, że to not reality, że to fikcja, że tylko straszą. Ograniczenia, obostrzenia, panika, w sklepach niby mniej ludzi, ale koszyki po brzegi wypełnione rzeczami, które na co dzień nie są nam aż tak przecież potrzebne. Nagle zaczynamy doceniać czas spędzony w pracy, bo to 8 h wyjęte z życia, nasze 8 h, które dzielimy z obcymi ludźmi, które przynosimy w jakiejś części lub nie do domu i po temacie. A tu całe 24 h siedzimy w tym samym towarzystwie, dzień w dzień, przez 2 tygodnie ( a będzie tego więcej). Zaczynają się wymagania - dzieci - szkoła, dorośli - praca zdalna w domu. Początki i końce kreatywności, bo mamo nudzi mi się. Nagle poznajemy swoje połówki, swoje dzieci od zupełnie innych stron - kurfa - to takie mają? Mało tego, zagorzałe osobniki stanu - single - nagle mają dość swojej singlowości, nagle spieszno im do ludzi, do kontaktu, rozmów. Zwracamy uwagę na inne rzeczy w swoimi życiu - mowa o singlach, bo o czym innym najlepiej wiem i się znam? Seriale przestają wystarczać. Sprzątanie szybko się nudzi. Zaległe książki nadal mają miano - zaległe, się ruszy, przeczyta kilka stron, to jednak nie to ... może jednak inne zajęcie? Pisanie do znajomych jest fajne. Później robi się nudne. Po co mi to - przy okazji kreatywnego coś z niczego. Jak mam rano wstać skoro świt, ubrać się (wtf - po co? co jest złego w dresie czy piżamie?), jak mam się umalować (a kto mnie będzie oglądał?), jak mam cokolwiek ze sobą zrobić (a po co, kto mnie z tego rozliczy?) ... Posiedzenia dzienne z dziećmi mogę sobie jedynie wyobrazić. Nikt jednak nie zwraca uwagi na emerytów, tych ludzi co to mają 60+. Oni najgorzej na tym wszystkim wychodzą. Martwimy się i kreatywnie szukamy zajęć dla dzieci, a co zrobić jak się ma emeryta z syndromem adhd? Jak jemu zorganizować czas, kiedy jest jeszcze w sile wieku? Kiedy jego codziennością były wnuki, a teraz jego codzienność to tv i m4? Gotowanie obiadów to rutyna - nudna. Sprzątanie - rutyna - nudna. Czytanie, skakanie po kanałach - nuda. Pytam całkiem serio - co robić? Zaczynamy sobie działać na nerwy, bo emeryt rządny uwagi, rozmowy. Zaczynają się w głowach pojawiać głupie pomysły, a oglądanie info w tv powoduje bałagan w głowie, panikę, obsesję, przesadę etc.
Ciężkie czasy nastały i teraz - czy i jak przetrwamy ten kryzys w związkach  (ja swój związek ze sobą). Ilu rodziców z ulgą puści dzieciaki do szkoły. Ilu dorosłych ucieknie do pracy przed bliską osobą. Ile osób nie przetrwa tego psychicznie (brak wsparcia, za duże wsparcie, zbyt dużo czasu z drugą osobą czy może jednak z byt mało - nadal?). Powinnam myśleć i patrzeć pozytywnie w przyszłość - a figa z makiem! To co się dziej i jak się dzieje, nie daje szans na happy end - związkowy, międzyludzki, zmiany w pozytywnym sensie. Teraz rządzi kłamstwo - spotęgowane. Przerażające. Czy szczerość by nas zabiła, zmieniła, zraniła, przeraziła? Nie mamy tego w naturze - łatwiej się kłamie, łatwiej trzyma naród, bliskich w niewiedzy (naciągniętej rzeczywistości = kłamstwie), mniejsze zło? A od dzieciństwa każą Ci mówić prawdę, w którą nawet dorośli nie wierzą, bo dzieci kłamią - a dzieci kłamią, bo dorośli kłamią.
Jeszcze tylko kilka tygodni... Jeszcze tylko.

środa, 18 marca 2020

Proszę czekać, trwa weryfikacja...

Życie. Nie ma w nim nic stałego, nic constans. Wszystko ciągle się zmienia, my się zmieniamy, otoczenie dookoła nas się zmienia i ... weryfikuje,  wszystko co do tej pory znaliśmy jako X teraz staje się Y lub znika z zasięgu naszego wzorku.
Miłość. Przyjaźń. Znajomości. Codzienna droga do pracy, do sklepu, spacer. Każdego dnia, wstając rano jesteśmy przecież inną osobą, inne osoby spotykamy codziennie na swojej drodze.
Dlaczego weryfikacja? To kim jesteśmy, mówi się, że czyni nas wyjątkowymi, jedynymi w swoim rodzaju. A jednak. Otaczające nas osoby, rzeczy, zdarzenia mają na nas wpływ. I to życie w pewnym momencie nas weryfikuje. Począwszy od osoby nam najbliższej, po osoby pośrednio z nami związane - tzw. przyjaciół i znajomych. Nasze zachowanie w stosunku do tych osób, prędzej czy później zostanie zweryfikowane, "przetrwają najsilniejsze jednostki", a raczej ludzie, których traktowaliśmy tak, jak sami chcieli byśmy być traktowani. Najbliższa osoba od nas odchodzi - nie wytrzymała próby czasu czy miała dość codziennego poniżania, kontroli, nudy? Czy to ten moment, że jednak okazuje się, że nie do grobowej deski, nie na dobre i na złe, bo tego zła było za dużo? Mamy wahania nastrojów, sami nie wiemy czym/kim jesteśmy i to nasze zagubienie ma wpływ na odtaczające nas środowisko. Jesteśmy zagubieni i nie dajemy sobie pomóc, bo świat nie ma odwagi na tę reakcję - co Ty pierdolisz, nic mi nie jest. Jestem silna, nic się nie dzieje, a w głowie huragan, wołanie o pomoc, ale jak o nią poprosić, jak przecież dookoła mają o mnie mniemanie - silna, da sobie radę. Ciało też pokazuje, że coś jest nie tak, że nie radzisz sobie sama ze sobą, a jednak wmawiasz i sobie i ludziom, że jest kurwa dobrze, czego wy ode mnie chcecie. I za każdym razem, na każdym kroku próbujesz udowodnić, ze wszystko kurwa jego mać jest dobrze. Bliska osoba próbując pomoc, zostaje jeszcze bardziej odtrącona i z każdym dniem oddala się od Ciebie. Aż do momentu, kiedy nie daje rady już dłużej przy Tobie być i znosić tego całego - tak - upokorzenia. Twoja dominacja i jednoczesne zagubienie powoduje, że ma Ciebie dość. Oddalając się znajduje "substytut" Ciebie - lepszą wersja 2.0. Na nowo odkrywa, że może być dobrze, że można pogadać, że nie oceni, że przyzna rację kiedy potrzeba, że nie skontroluje... chemia - tak działa chemia. Tak, zostajesz sama. I w tym momencie następuje najgorsza weryfikacja. Znajomi czy przyjaciele. Nie wiem, jak to się dziej, że każdy z nas ma inną twarz dla innej grupy ludzi. Chcąc nie chcąc - tak jest. Czasem są to dość podobne do siebie twarze, a czasem zupełnie ktoś inny. Dla kochanego jesteś całym światem i złym człowiekiem, przenosisz to na swoich znajomych, którzy również z czasem zaczynają mieć Cię dość... Dziwisz się? Ja już nie. Poznałam Cię z różnych stron, byłaś dla mnie zagadką i zagadką pozostaniesz. Byłaś wampirem wysysającym energię, kontrolerem, a jednocześnie nie wiedziałaś i nadal nie wiesz czego chcesz. Od lat podawano Ci wszystko na tacy - w domu i w przyjaźni, stawiałaś swoje warunki i nie przyjmowałaś odmowy. Złość czy frustracja?  Nieumiejętność pogodzenia się z losem? Brak akceptacji dla tego co zdarzyło się w Twoim życiu. Czerpanie z ludzi to co w nich najlepsze , a później niszczenie jednym słowem, zdaniem, gestem. Przyszedł moment, kiedy to Ty potrzebujesz czegoś od innych i .... nie ma nikogo. Dlaczego - jak myślisz? To nie tak, że byłaś dla nich ciągle niemiła, ale bilans jednak się nie zeruje. Dobre czy złe uczynki nie ma = . Zjadłaś mnie, zjadłaś jego i nadal nie widzisz tego punkt przecięcia, nie widzisz swojego błędu i czekasz - znów czekasz, aż ktoś podsunie Ci pomysł co dalej, aż ktoś Ci powie idź w prawo, czekasz aż ktoś podejmie za Ciebie decyzję, bo do tej pory Ci tak "pomagali". A jak było źle to pokazywałaś rogi i dziwiłaś się, że cały świat jest przeciwko Tobie. Nie pracujesz nad sobą, nie pracowałaś. Nie przebolałaś straty, nie pogodziłaś się z rzeczami, na które nie miałaś wpływu, nie znalazłaś odpowiedzi i zrobiła się kumulacja, która wybuchła i teraz dzieje się co się dzieje. Czy znajdzie się na Twoje drodze dobra dusza, która podpowie Ci co robić? Która nie będzie tylko wspierała, zwalała cała winę na drugą stronę, że Ty nie masz sobie nic do zarzucenia? Bo Ty widzisz błąd, ale nie ten, który faktycznie spowodował tę lawinę. Stojąc z boku i obserwując to od lat, czuje się winna, że nie powiedziałam Ci nic wcześniej. Z Tobą jednak nie dało się porozmawiać. I następuje ta perfidna weryfikacja i co ...
W miejsce jednej znajomości pojawia się inna. Już tak mam, przyciągam ludzi jak magnes. Może i ja też nie widzę aż tak swoich wad, a może są one dopuszczalne? Z pewnością nie zamierzam dłużej milczeć w tych znajomościach, "pieprzyć to" trzeba rozmawiać, mówić prawdę w oczy, odmawiać jeśli nie ma się na coś ochoty - bez ściemy, bez zmyślania, bez kłamstw. Jeśli to ma przetrwać to przetrwa. Bo prawda boli, życie w niewiedzy boli, życie w gdybaniu boli. A bycie szczerym i dobrym wobec siebie przynosi ulgę.
Kiedy Ty to dostrzeżesz? Kiedy się ockniesz? Kiedy przejrzysz na oczy i zaczniesz doceniać? 

środa, 11 marca 2020

List.

Napisałam bardzo obszerny, tzw. list do przyjaciółki. W ramach "dodatku" do paczki urodzinowej przez prawie miesiąc coś pisałam. Powstał dziwny list. Dziwny, bo jest o wszystkim, o wszystkich, ale nie ma chyba w nim mnie.
Obserwuję otoczenie i spisuję co się dzieje. Umieszczam w pisaniu ludzi, których znam tak czy siak, ale nie umiem chyba tam umieścić siebie? Piszę co czuję, jak się czuję, ale mam wrażenie, że to jest tylko jakiś % mnie i sama nie wierzę w to co piszę. Bo czy moje życie jest nudne, czy życie innych jest (dla mnie tak) ciekawsze, że jest bardziej warte opisania? Może nie do końca warte, ale jeśli coś dzieje się w moim świecie, coś co później zaprząta mi głowę, to prościej jest o tym napisać i oczyścić umysł, niż trzymać to w sobie. A jednak, tak mało może piszę o własnych uczuciach. Sięgnęłam po stare pamiętniki. Tam iście barwne, wesołe opisy co dziś robiłam, jak minął mi dzień etc. Teraz? Teraz mam wrażenie, że dni zlewają się w jeden, że ciągle tylko nakładam krem na twarz, krem pod oczy, że wstaję, nakładam żel, puder, cienie, robię kawę, jadę do pracy i tak dalej i dalej. I cięgle to samo.
List. Moja ulubiona forma komunikacji ze światem. A jednak, nie do wszystkich jestem go w stanie napisać. Sama przed sobą powinnam się przyznać, że są listy, po których napisaniu, wkłada się je w ciemne miejsca i zapomina na jakiś czas, bo one nie mogą ujrzeć światła dziennego. Wyszły słowa ze mnie, niektóre takie upragnione - że chciała bym w końcu je z siebie wyrzucić, ale nie mogę ich skierować do tej osoby, więc one sobie będą leżały dalej w ciemności.... jeszcze trochę?
W tych listach są słowa, których w innym momencie nie da się powiedzieć, nie ma się na to odwagi, możliwości, a w liście one są. W końcu są. I napisane wydają się takie realne, wierzę przez chwilę, że teraz mają moc i to co zapisane się ziści ... Bolą. Ale nie są już w mojej głowie. Są na papierze.
I tak bym chciała napisać Ci wszystko, wyjaśnić wszystko. Kto wie, może to nam było pisane, ale nie zostało przeze mnie jeszcze chyba spisane. Nie wydarzy się, bo nadal jest w mojej głowie, a nie na papierze. I gdybam dalej co by się z tymi listami stało? Czy zepsuło by to między nami wszystko czy poszło jednak w dobrą stronę? Czy te listy sprawiły by Ci przyjemność czy może zakończyły wszystko w ten lub inny sposób? Podobno do odważnych świat należy... czyli jednak nie do mnie.
Będę dale pisała. Listy. Do Ciebie.

poniedziałek, 24 lutego 2020

Poradnik rozwoju.

Zadałam sobie dziś pytanie; dlaczego nie lubisz/ nie czytasz książek/poradników "motywujących", "doskonalących", "rozwijających" etc.?Dlaczego i czy powinno się mieć cel w życiu ii komu lepiej się z tym żyje?
BFF: Jestem na etapie potrzeby bycia kurą domową, jakiś pomysł na życie?
Rozmowa z Xi, kiedy to stwierdziła, że cofa się w rozwoju, że nie czyta książek rozwojowych, że "Koleżanka" czyta, jej poleca, namawia i się rozwija, że jej się tak cudownie w życiu układa (po takich perypetiach, które mogły skończyć się rozwodem - szczegółów nie pamiętam czy może raczej zapomniałam - sory, wyrwane jak zwykle z kontekstu - o to chodzi), że Xi też chce takich pozytywnych zmian, a obecnie nic nie robi w tym kierunku i czuje, że głupieje. Ogląda bezsensowne filmy, mózg zapycha serialami i książkami o niczym (i czyta ją w kółko, jak by chciała, żeby to się urzeczywistniło czy może wydarzyło i w jej życiu - nie wiem).
Otwieram pierwszy lepszy portal z książkami, ustawiam bestseller w dziale "poradniki", wyskakuje magiczna liczna 17 pozycji. Pierwsza strona:
Jak rozmawiać z nieznajomymi
Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku
Warsztaty intymności
Kody podświadomości
Włoszki. Czego mogą nas nauczyć?
Kochaj najlepiej jak potrafisz. O sztuce bycia razem
Wyloguj swój mózg. Jak zadbać o swój mózg w docie nowej technologii
Sztuka kobiecości
Pieprzyć to. Jak przestać spełniać cudze oczekiwania a zacząć własne
...
Coś jest na rzeczy i wisi w powietrzu, bo oto dziwnym zrządzaniem losu na moich portalach społecznościowych wyskakują tematy o kryzysie wieku średniego i pytania dokąd zmierzam i po co mi to. Ciasteczka w kompie wiedzą co dobre, a wielki brat śledzi każde moje kliknięcie, więc teraz przez najbliższe miesiące nie pozbędę się z przeglądarki podpowiedzi (tak, wiem, że można wyczyścić ciasteczka!).
To co - mogę już  ocenić książkę po okładce? Próbowałam poczytać takie różne poradniki, ale są napisane tak nieprzestępnym dla mnie językiem, że czytanie męczy mnie, a nie sprawia choć odrobinę radości czy zainteresowania - sory.
Jak rozmawiać z nieznajomymi. Właściwie po co mi to? Po co pisać czy czytać poradnik jak rozmawiać z nieznajomym? Czy może to poradnik do jakiejś formy nawiązywania nowych znajomości? A nie chwila, bo to akcja z serii, zagadać do kogoś w realnym nie wirtualnym świecie. Ok załapałam, nie muszę już czytać. Tak, nie chcę raczej. Przypominam, że to w dziale bestseller.
Modne ostatnio jest wszelkie wychowanie dzieci, mądrują się już nawet takie ciotki jak ja - uśmiecham się tu sama do siebie, o tym tez będzie. Całe wychowanie bezstresowe, całe wychowanie, którego nie ma, bo rodzic jest teraz w pracy, żeby utrzymać rodzinę, więc widuje się z dzieckiem kilka h dziennie, a to i tak za wiele, bo dziecko potrzebuje uwagi, ma sporo energii, rodzic już mniej, więc trzeba zapewnić mu ciągłe atrakcje i stymulację mózgu, więc zapisuje się je na różne zajęcia poza lekcyjne i ...  to tylko moje zdanie, bo nie mam dzieci, że ... Zapycha się wolny czas dziecka na zajęcia, które albo go wciągną albo nie. Na zajęcia, na których nie odpoczywa, tylko jeszcze dodatkowo męczy mózg, bo jednak czegoś się przecież uczy. Czy te zajęcia nie są też pewną formę "uwolnienia się" choć na chwilę od zadającego 100 pytań do 4-latka? Dziecko się rozwija, owszem, chodzi na basen, ma zdrowy kręgosłup, chodzi na zumbę, nie przybiera aż tak na wadze, chodzi na angielski, można pooglądać filmy bez tłumacza etc. I co nam to daje? Dziecko nie ma czasu na nudę i w sumie to nie potrafi zająć się samo sobą. No chyba, że ma mega wybujałą wyobraźnię i wpada w swój świat. Mało jest chyba dzieci, które potrafią zająć się same sobą - ale na to na pewno też jest jakaś książka. Jak nie spieprzyć swojemu dziecku życia - nie da się, bo rodzic ma zazwyczaj spieprzone własne, więc będzie szedł tym wzorcem, bo innego nie ma.
Warsztaty intymności. Kobiety mówią w końcu głośno o sowich potrzebach (na tym się skupmy). Wprowadziły do reklam środków higieny płyny w kolorze nie niebieskim, zaczęły zaglądać do sklepów z gadżetami - dla własnej przyjemności, robią filmy o Wisłockiej i zaczynają pisać o tym wszędzie i w każdej pozycji - tu się uśmiecham :) Bo zaspokojona kobieta, to szczęśliwa kobieta, ale nie potrzeba jej do tego faceta :P chwila, czy o tym jest ta książka?
Kody podświadomości - tu była bym ciekawa, bo autorka mnie intryguje, choć przez żadną z jej książek jeszcze nie przebrnęłam. Podświadomość mnie interesuje, mózg, zachowania ludzie etc. Może tę trzeba by sprawdzić?
O - to będzie dobre. Włoszki. Czego mogą nas nauczyć? Jest książka Polki, czego mogą nas nauczyć? Chyba nie, bo nie ma w nas nic pociągającego, nie to co Włoszki (sarkazm). Właściwie dlaczego mamy się uczyć czegokolwiek poza gotowaniem od Włoszek? Chowane na innej kulturze, tak różne od nas - nauczyły by nas na pewno nie jednego, ale przyznajmy się, która z nas ma taki temperament jak one (dobra dobra, rozróżnić złość od temperamentu), klasę etc. Co ja piszę, jesteśmy różne ze względy na kulturę tyle.
Kochaj najlepiej jak potrafisz ... Tu bym raczej zaczęła od siebie, a później, że jak pokocham siebie to wtedy mogę pokochać kogoś innego, bez tego ... Oceniam po okładce. Fakt - sztuką jest bycie razem, bo jak to sztuka bywa niezrozumiała, trudna, dziwna, nieskończona, a autor miał coś innego na myśli niż odbiera do odbiorca etc. Tak miłość to sztuka.
Wyloguj swój mózg. Dobra pozycja, bo my teraz żyjemy tylko wirtualnie, bo tam często, gęsto wybieramy sobie co chcemy oglądać. Przykład, że oglądać, bo i czytać etc. Ale uwaga uwaga, można tam przepaść i się zapaść, więc o wylogowaniu, spoko. Piszmy, bo nasze dzieci to już tylko wirtualnie ... Siedzą takie obok siebie na ławce i oba w telefonach i oba coś piszą i coś sobie pokazują etc. przecież w realnym świecie nic się nie dzieje ....
Sztuka kobiecości - j.w. Kobitki górą ;)
Ostatnia pozycja zostaje nieopisana, bo postanowiłam ją kupić, komuś w prezencie, zanim dotrze do adresata przejrzę ją, bo o niesamowicie pociągające, że ludzie piszą o tym ja pieprzyć oczekiwania innych. Ja mam ochotę "nie spełnić" ładniej brzmi, zachcianek i oczekiwań innych. Chciała bym, żeby inni tez to robili, żeby byli sobą i żyli jak chcą, a nie, bo koleżanka tak fajnie żyje, mąż ją kocha ponad życie, dzieci grzeczne - też tak chcę. Albo coś w stylu, że wiek ten odpowiedni, że trzeba już męża i dzieci albo że pracę lepszą, albo żeby lepiej gotować albo ... i wieczne oczekiwania z otoczenia płyną do nas. Wkurzające. Ile się temu podda :(
Nie potrafię sobie jeszcze odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nie czytam w/w książek. W wielu powtarza się to samo. Czytam to jedno, wprowadzenie w życie tego co przeczytałam to drugie. przez życie skrzywdzona czy coś, idę ścieżką, którą idę i choć polecają, zapewniają, dają rady, że "zmień, "spróbuj" - podchodzę sceptycznie, bo wy się naczytacie, a i tak za chwilę napotykacie przeszkodę, dól, o którym nie było w książce i w niego wpadacie, nie potraficie znaleźć rozwiązania. A ja nie czytam i tez te doły napotykam - dziwne i ciekawe.
To ja idę do kina. Później poczytam.

wtorek, 18 lutego 2020

Matka Polska - walcząca

Spotkało mnie dziś coś nie miłego.
Singielka - wróg publiczny numer jeden. Publiczny, czyli matek polek mężatek. Po raz kolejny zawiodłam się na messengerze, bo ja piszę jedno, a odbiorca otrzymuje drugie - serio. Co autor miał na myśli - ano po drugiej stronie jest odbiorca i zawsze doda sobie jedno czy dwa słowa albo przeczyta w emocjach i zrozumie zupełnie coś innego niż miałam to w zamiarze - w sensie autor. Zwykła głupia rozmowa o spotkaniu, ok niech to spotkanie się odbędzie, no ale nie mam z kim dzieci zostawić, zabiorę je - będą grzeczne. I tu pierwsza moja uwaga - co to znaczy grzeczne? Jak każde dziecko - normalnie, do tego nic nie mam i nigdy nie miałam - potrzebuje jednak uwagi, a jak jest u mnie w domu, miejscu luźnym, przyjaznym etc. to będzie zachowywało się grzecznie? Ustalmy też co to znaczy grzecznie? Ani nie biega, nie krzyczy, nie przewraca doniczek, nie tłucze kubków etc. I nie oznacza niegrzeczne - kiedy tej uwagi potrzebuje - bo będąc u mnie musi skupić na sobie całą uwagę - to dziecko - ja  r o z u m i e m ! Nie rozumiem ciśnienia Matki Polki, kiedy to dziecko siedząc w gościach nie zajmuje się sobą, telefonem - wstaw co chcesz, tylko szuka uwagi u ciotki i matki, zestawami pytań, siedzeniem z nami na wysokich krzesłach, bo w domu takich nie ma - to dziecko - ma do tego prawo. I nie rozumiem Matki Polki, kiedy w pewnym momencie jednak pęka i mówi do dziecka z różnym natężeniem i barwą głosu - czy nie widzisz, że próbuję porozmawiać z ciocią, zajmij się sobą (telefonem) albo, że obiecałeś, że będziesz grzeczny - dziecko obiecało? I ja to dzielnie znoszę, bo wiem, że to tylko - dla mnie i u mnie - chwilowe, bo pójdą do domu, a ja wracam do swojej ciszy. Co czuje Matka Polka? Ona wraca z nimi do domu ... Wybór - ciągle to powtarzam. Dowiedziałam się też dziś, że dzieci to nie maskotka, która siedzi w kącie na półce .... one potrzebują uwagi. I to mówi Matka Polka - mnie - singielce, zrozumiałe? Ubodło mnie to chyba bardziej niż cała rozmowa, która w dziwny sposób - po raz kolejny z messengerze, obróciła się przeciwko mnie. I znów jest jakaś dziwna sytuacja i ...
Właśnie, zastanawiam się, co w tych singielkach jest takiego strasznego? Że jak potrzeba kumpeli do piwa, bo mąż be to dzwonią, bo jak do kina nie mają z kim pójść, to dzwonią, bo jak wyjście na kawę, najlepiej u mnie to - masz czas? I wtedy jestem dobra, w sensie singielka, wtedy są super, wtedy są (singielki) pierwsze na liście kontaktów. A w tle rywalizacja, zazdrość etc., bo Ty masz czas, bo czytasz książki, a ja nie mam kiedy, bo pojechałaś na koncert, a ja nie mam czasu , bo leżysz na balkonie weekend, a ja z dziećmi do zoo mam jechać, bo obiecałam dzieciom. Nadal - wybór. Poczułaś, że chcesz być Matką Polką, a później się rozczarowałaś? Jesteś szczęśliwa też ok, ale daj żyć innym po swojemu, mieć inny rodzaj szczęścia etc. Jedno zdanie - wolę się spotkać u Ciebie nie u mnie - aha nie lubisz moich dzieci ...  Interpretacja, jak i recenzja filmu - najgorszej chały, która inni wielbią - życie. I taka wieczna walka, rywalizacja między tymi dwoma statusami. Jak by było o co. Pisanie to strasznie kawałek czerstwego chleba, ale i z niego można zrobić pyszne tosty lub jakieś inne zjadliwe danie. Z rozmów pisanych z ludźmi, ano to już ma różne zakończenia. Kto się opamięta? I kiedy? Czy w ogóle?
I takie oto rozmowy mi.in spotykają mnie - wraz z ludźmi, który znają mnie nie rok, nie dwa ... ale ciut dłużej i wiedzą (albo mają jakieś głupie nadziej, że się zmienię, że się odmienię), że mam specyficzne poczucie humoru, sarkazm przede wszystkim. Do tego to słowo pisane często musi być podparte jakąś emotką, żeby wiedzieć czy się żartuje czy nie, bo bez niej - wtedy to jest dopiero niezrozumienie. Czujecie? ikonka ważniejsza od słowa - a tak - racja - ona wyraża więcej słów niż można napisać. Jednak tym razem mnie zawiodły.
Tak miało być o niezrozumieniu tych dwóch światów, jakże odległych, a jednak przy winie, pizzy, filmie i kiedy dzieci śpią - łączą się. I nie moja wina, że wszelakie dzieci i zwierzęta mnie lubią, choć podobno nie lubią każdego. Co na to mam poradzić więc?
A po tym co tu napisałam, jeśli wpadnie to kiedyś w "ręce" oko ludzi wtajemniczonych to znów dostanę bure, że jak mogłam. Że to nie tak było i tak dalej i dalej. A właściwie jak było, jak nie można się spotkać i o tym pogadać. Czyli jednak nie jesteśmy - ja przede wszystkim - dorośli, więc się nie możemy dogadać. I tu pojechała bym jeszcze bardziej po temacie, po logice (lub jej braku) myślenia w ludziach , czy może ograniczeniu w myśleniu, teraz zabrakło mi jakichś ładnych słów, żeby to opisać. Sory. Bo jedni myślą skomplikowanie, a inni upraszczają, przeinaczają etc. Świat jest pełen świrów, tych co mnie otaczają też :P
Daję Wam już spokój, sobie przede wszystkim.
Mądrzejemy.

czwartek, 6 lutego 2020

Ja kontra My

Ludzie nie są "zdolni" do bycia w związkach, bez określonej daty spożycia.
Kiedy łącza się w pary - ekstaza hormonów mówi im, że to na zawsze. Do czasu sformalizowania i podpisania certyfikatu - na zawsze (tzn. na ile?) śpiewają sobie - mogę wszystko (z nią/nim). I co się dzieje. Nie mają czasu się poznać, bo hormony im mówią to ta/ten, to teraz bierz mnie. Podpisują i czar pryska - dosłownie! Już następnego dnia czujesz się inaczej - prawda? Ja tego nie wiem - ja puszczam tu teorię! Zaczyna się nowy, jakże dziwny etap twojego - wróć - waszego życia. Dokładnie - waszego. Już nie ma ja, jest my. Dlaczego? Dlaczego tracimy siebie na rzecz drugiej osoby? Tu nie chodzi o kompromis tylko o jakąś formę poświęcenia się dla tzw. celu wyższego. Czym/kim jest ten cel wyższy, który tłamsi moje ja i wprowadza nasze ja? Nie ma równowagi, równouprawnienia ZAWSZE jedna ze stron dominuje i narzuca siebie, swój styl bycia i życia etc. Da się w równowadze? Jak odnaleźć szczęście w takim czy innym układzie? Czemu decydujemy się na formalności, czemu nie chcemy żyć ze sobą, w zgodzie ze sobą? Czy w momencie kiedy wszystkie dokumenty są podpisane, łączy nas kredyt i zrzuta na pościel, sztućce, papier toaletowy - to jest pewne, że do grobowej deski, na dobre i na złe etc.? No nie, ale przecież nie można też od razu zakładać, że za 3-5-7 lat ( to bardzo magiczne liczby) coś się zepsuje, coś pęknie . Bo z kolei takie myślenie - jakoś kufa podświadomie, prowadzi w kierunku tego złego i się psuje, bo w naszej głowie tryby pracują zamiast się cieszyć dobrem etc.
Gorzej jak obok stoją wygórowane marzenia ideały.  Kwestia naszego wychowania, podejścia do życie, stosunków między ludzkich i tego co przeszło na nas z mlekiem matki.  Ideały i te same błędy, od których chcą nasz zawsze przestrzec nasi rodzice (?). A oni popełniają te same błędy, które popełniono z nimi tylko w innych czasach. Bo niczego innego ich nie nauczono i nie pokazano, więc jak my mamy być inni? A może matka (tak one zawsze są  najbardziej winne) tymi córkami i synami próbuje naprawić własne błędy, wynagrodzić sobie coś i jednym/ dwoma słowami krzywdzi nas.  Napatrzymy się za młodu na nich (rodziców) i już w dorosłym życiu wyjścia nie ma. Później wpłynie na nas otoczenie, znajomi, przyjaciele i znów te miłości i mamy namieszane w głowach i sami nie wiemy czego chcemy.  Wyszło masło maślane. Nie ma nic na zawsze, na stałe, na pewno. Jak przerwać to błędne koło - jak przestać popełniać błędy rodziców? Każdemu z nas się wydaje, że żyjemy po swojemu i na zołość rodzicom . G....no prawda, ale prawda.
Z perspektywy czasu "Mój pierwszy zawrót głowy" był charakterem, zachowanie tak podobny do ... (nie kończę, bo jak napiszę to się uprawomocni). I za głowę się złapałam - po czasie - jakie to chore.  Później nie było wcale lepiej. A jak się zerknie na znajomych i ma się jeszcze porównanie (zna się) rodziców - idealnie wpasowuje się w młodych - oryginał - kopia. Oj tak - ten sam schemat i nikt tego nie widzi, nikt nie chce zmian, jakby jednak na oczach były jakieś klapki (nie japonki, zwykłe klapki jak u konia - obrażam ludzi czy zwierzęta?)  To hormony, zauroczenia, wpływ drugiej osoby czy otoczenia - tak nas kształtuje, gubimy siebie.
Gubimy siebie, bo trzeba wprowadzić kompromis, skoro już się zdecydowaliśmy na bycie RAZEM. Ale on/ona był przecież inny jak się poznaliśmy. Ano było - bo był sobą czy inna wersją siebie - teraz jest wersją - MY. I tak do głosu dochodzą te nieszczęsne oczekiwania.
Żartowałam ostatnio z psiapsółą, że stanowimy idealny związek, że gdyby ludzie tak siebie traktowali swoje polówki jak my traktujemy siebie, to związki były by idealne.  Oczywiście jest to pół żartem pół serio - bo nasz związek jest bardziej wirtualny, z racji dzielących nas km i nie wiem czy przebywanie bliżej siebie było by na naszą korzyść? Tak - kolejny problem, zagwozdka, tajemnica. Jak ludzie to robią, że tolerują siebie, pomieszkują razem i się dogadują - to jednego dnia, a drugiego za 3-5-7 lat nie mogą na siebie patrzeć? A może jednak za bardzo się poznali? Nie mają już nic do ukrycia, niczym siebie nie zaskakują? Poranki są takie same, popołudnia nie istnieją, a noc jest od tego żeby od siebie odpocząć.
Każde słowo jest gdybaniem, moją wizją ludzi obok mnie, moim doświadczeniem (skromnym) życiowym, moją obserwacją znajomych, rodziny etc.
I gdyby ktoś pchnął mnie w odpowiednim kierunku, tak gdzieś w okolicach LO to była bym teraz w innym miejscu i może skończyła bym psychologię, a nie turystykę :P bo po LO to człowiek nie wiem co ma ze sobą zrobić. Właśnie, wszystko do nas przychodzi z czasem, dobrym lub złym doświadczeniem i wtedy nabieramy mądrości. Dlatego po LO/ technikum/zawodówce - tzw maturze powinno się mieć jeszcze czas na podjęcie życiowej decyzji. To samo tyczy się związków i ludzi - powinniśmy ich poznawać, szaleć, używać, sprawdzać, testować - żyć, a jak już zdobędziemy odpowiednie kwalifikacje - decydować, czy ta czy inna osoba będzie moim całym światem. Bo to my z nią mamy (w teorii) trwać till the end, a nie wy/inni. Nie babcia, która mówi - kiedy se chłopa znajdziesz, ciotka, która mówi - ost. moment na dziecko ... Mówią tak, bo zazdroszczą - innego wytłumaczenia nie mam, jak i takiego, że wychowano je w innych czasach i w głowy wbijano, że tak,i taki a taki model i taka rodzina, że teraz czas na to etc. A my i czasy się zmieniliśmy, teraz mamy co innego w głowie (najczęściej siano) i dobrze by było dać nam żyć jak chcemy.
Czyli co? Jest w My miejsca na JA? Jesteśmy w stanie uszanować siebie i tę naszą połówkę? Być ja i my i szanować siebie - na wzajem? Notuję i przeprowadzę kiedyś testy - tak kiedyś, bo nie wiem jak się moje życie potoczy. Mam inną "mądrość" w głowie niż wtedy czy wtedy. A skoro jestem singielką, to już z założenia, oceniana przez otoczenie - jestem zagrożeniem i buntuję ludzi przeciw byciu w związkach, każdemu (każdej) doradzam rozwód i życie samej na własną rękę... a g...no prawda. Rozmawiam, a najczęściej słucham, powiem dwa zdania, jest ekstaza - no masz rację, ale wracamy do trybu - bez zmian i też jest ok. Każdy orze jak może i niech orze se jak che, bo to jego pole jest. Jak mu dobrze niech tam tkwi, a jak nie to nie zamknie drzwi - po drugiej stronie. Dobrze = często wygodnie, bezpiecznie, rutynowo, bez szaleństw i co jak kto chce. Pytanie - widzisz siebie? Jak się z tym czujesz?
Starczy.

wtorek, 4 lutego 2020

Być mną.

Zastanawiam się, jak to jest być mną?
Skąd nagle takie przemyślenie? Ano jest wtorek. Siedzę sama w domu (nie samotna). Obejrzałam dokument o Taylor S. i poczułam się poruszona. To znaczy, poczułam potrzebę przesłuchania jej ost. albumu. Dobry, ale fanką nie zostanę. Chciałam po prostu wiedzieć o co tyle szumu. Już wiem.  Dobra w każdym razie, dokument się skończył co dalej robić z wolnym czasem. O jakiś fajny przepis się tu marnuje, oczywiście na muffiny. O ze snickersem, a mam ich w nadmiarze. Dobra, wszystkie potrzebne składniki są. Nie całe 7 minut później ( zawsze to będzie 7 minut mieszania), wsadzone do piekarnika, a 20 minut później - upieczone. No zajefajniebiście, ale nadal mam dużo czasu. Ok, co to na moim cudownym storczyku tak masz "czułkami"? Jakaś zaraza, więc trzeba sprawdzić co to i pozbyć się tego. Nadal dużo czasu. Może by książkę poczytać? Może później, I tak dzień za dniem. Sama sobie sterem. Tak marnuję swój własny czas, tak wykorzystuję swój własny czas na to na co chcę! Powinnam tu otworzyć się teraz, na całą szerokość i napisać, jak to jest ciężko być mną. Każdy tak ma, nie każdy o tym powie.
Wybieramy w życiach tak różne ścieżki, my wybieramy? Czy ktoś je dla nas projektuje? E, sami jesteśmy sobie winni. Ulegamy pokusom, podejmujemy złe lub dobre decyzje (dlaczego zazwyczaj zaczynamy od złych?), a później to już leci i nie mamy odwagi zmieniać, przeciwstawiać się. Lądujemy na miękkiej chmurce, przez chwilę czy na zawsze? Nie ma czegoś takiego jak na zawsze. Najfajniejsze przyjaźnie rozpadają się w momencie, w którym jedna ze stron, obie podejmują decyzję. Jedna decyzja zaważą na takiej długoletni przyjaźni i co ...  i jak dzieci, nikt nie ma odwagi przerwać milczenia i zapytać - ale o co chodzi? Czy tak samo jest w związkach? Innym razem ....
Bo bycie mną to wygoda. Nadmiar czasu wolnego. Wygoda polega na tym, że jestem "elastyczna", oj jakie to przyjemnie prawda? To ja dopasuję się do reszty, bo przecież nic mnie nie "ogranicza", nie mam kota w domu, który boi się być sam. Nie mam faceta, który powie - zostań, przytul mnie. Nie mam dzieci, które nie mogą zostać same w domu. Kurcze no nawet rybek. Ja mam czas, to pewne. Tak, właśnie w tym momencie wypomnę wam  wszystkim to, że ja dostosowałam się do was, nie wy do mnie. Macie przykład - dawać! Podejmuję wyzwanie dopasowania. Przecież nie narzekam. Życie singielki jest takie zajefajne. Kto z was aż tak mnie zna, żeby pozazdrościć? Kto z was ma w życiu tak trudno, że powie - chciała bym być tobą? A co wiesz o mnie, że tak mi zazdrościsz? A jak wam mówię, źle się czuję, na duszy mi źle to patrzycie jak na wariatkę - na co ty możesz narzekać?
Rozmowa, potencjalny kandydat na ... dobra, bo sama nie wiem, ale pytam go - kogo szuka. Odpowiedź - bratniej duszy. Jak można do tej pory jej nie znaleźć? Ano bo dookoła te dusze już pozajmowane. Czy aby na pewno? Każdy z was ma swoją bratnią duszę obok siebie? Też w to nie wierzę, więc piszę "kandydatowi" (oj brzydko się wyrażam, przepraszam) - ludzie kłamią, po to by się lepiej poczuć, bo jak by to wyglądało, jak by przyznali się do tego, że jeszcze szukają, już szukają czy ponownie szukają? Tak, tak wszyscy kłamią - łącznie ze mną. "U mnie wszystko ok" i płacz... Pamiętam kiedyś taką sytuację, odbieram telefon, a tam jakiś pan z banku chce mi coś "sprzedać", jakaś taka pora roku była, że nosem pociągałam i mówię, mu, że nie dziękuję, że nie mam czasu, a tu nagle obrót o 180 stopni i facet pyta - czy u mnie wszystko ok, bo słyszy, że chyba płacze i czy chciała bym pogadać czy mi jakoś pomóc. Najnormalniej w świecie mnie zatkało - chyba się rozłączyłam, a nr zablokowałam, żeby już więcej do mnie nie dzwonił. Obcy człowiek z takim sercem do mnie, a ja co ... Pamiętacie, kiedy ostatnio zapytaliście kogoś bliskiego jak się czuje? I tu płynne przejście do stanu psychicznego mojej psiapsióły, która przechodzi jakieś załamanie, wewnętrzne wątpliwości, stoi na rozdrożu i tak dalej. I ja pytam co jest, jak jest, ale nie mogę się z nią porozumieć. Nagle, w jednej chwili nadajemy na różnych falach i czuję się bezradna, że osoba tak mi bliska, boryka się z problemem, a ja nie potrafię 1) zrozumieć, 2) pomóc, 3) wesprzeć, 4) cokolwiek. Co dziwne, to chyba idzie w obie strony, bo ja nie wiele mówię, więcej piszę, choć później sama do siebie mam pretensje - po co jej to napisałaś, przecież zbluzgała, kazała zablokować, kazała zmienić, kazała oddać etc. Więcej kontry niż za. I w takim momencie pisanie do szuflady jest takie miłe - nie reaguje. Ale przecież na tym przyjaźń polega. To jest układ na dobre i na złe, a jednak bez większych zobowiązań, bez wiązania się papierami, kredytami, rybkami - a można.
Nawet sama sobie nie potrafię odpowiedzieć, jak to jest być mną. Ale na pewno to co widać na zewnątrz, to jaką jestem dla was, jaką jestem na co dzień to tylko część mnie. I zdarzają się takie momenty, kiedy moje wnętrze wybucha, że już  nie daje rady w jakiś sposób się ukrywać. Wtedy wy otwieracie oczy i mówicie - nie wiedzieliśmy, przecież to takie ładnie opakowane, że nie widać było, że coś się dzieje. Ano czy się dzieje czy się nie dzieje, każdy z nas żyje już swoim życiem, zamyka się na resztę świata, próbuje ogarnąć swoją przestrzeń. Nie mam pretensji, bo jakżeby - jestem "elastyczna" - rozumiem.
Jak to jest być mną?

sobota, 1 lutego 2020

Muzyka

Odkąd jestem na insta-wtorekach i piątkach z telefonem mam więcej myśli w głowie, w sensie tematów do pisania, do gdybania, bo zawsze jest jakiś temat przewodni, w którym trzeba zrobić fotkę. Zbieram się do spisania tego co @ z tematem wtorkowym i co info na isnta o tym co wstawiać w piątek. I mam natłok myśli, pod postami z fotkami jest jakiś przedsmak wszystkiego, ale brakuje rozwinięcia i wielu wielu innych słów  - myśli. Tu będzie na to miejsce. I może w końcu pokażę Cię światu ;)
Muzyka - w sumie temat był ruch ... a ja wstawiłam ruch płyty winylowej, dopisem - ruch to dla mnie muzyka.
Bez muzyki, dźwięków, panuje taka cisza, która mnie ogłusza. Nie umiem bez muzyki żyć. Coś co towarzyszy mi odkąd pamiętam i coś to np.: bardzo łączy mnie z bratem. Oj tak - to człowiek, który połączył mnie z wieloma gatunkami. Dla każdego z nas dla naszego ucha są miłe inne dźwięki, inaczej na nas działają. Ja tylko o sobie jednak. Czy to studia (moje czy brata) ciągle w tel była muzyka. Czy to uczenie się do egzaminów, czy obijanie się - grała muzyka. Zarażona posiadaniem na CD muzyki mogę co godzinę słuchać czegoś innego. Inną włączę gdy będę sprzątała/prała/zmywała, inną włączę kiedy będę czytała książkę, inną kiedy będę piekła babeczki, inną kiedy siedzę i pisze list. Do tworzenia czegoś z niczego też potrzebuje innych rytmów. Nie potrafię zasnąć jak nie gra coś w tle - radio czy CD. Nie wiem co w tym jest, ale musi coś szumieć. Boję się spać bez szumu, dźwięków, tak zwyczajnie. Wtedy słyszę całą ciszę, cały mój pokój wypełnia się dźwiękami, które często mnie przerażają. Naoglądałam się filmów, przykład - Joker - chyba byłam 3 x w kinie ;) Taniec, coś co pozwala inaczej się zrelaksować, wyluzować. Jeśli zaczynam tańczyć totak jak w Joker - jest źle? Czasem potrzeba zrobić coś dla odmiany. Muzyka najczęściej wyraża to czego ja nie potrafię. Słowa piosenek oddają coś, czego nie potrafię ubrać w słowa. Odpowiednio dobrana muzyka przy spotkaniu w moich 4 ścianach, powoduje że albo ja się czuję dobrze, albo inni czują się tu dobrze. Pozwala z Was wyciągnąć informacje albo poczuć się u mnie na totalnym luzie, zasypujecie mnie wtedy wyznaniami, żalami, radością, opowiadaniami ze swojego życia (też kiedyś o tym napiszę). Raz potrzeba czegoś na uspokojenie, a raz potrzeba czegoś na wzmocnienie. Tak, te słowa, są ważne, choć czasem wystarczy, że pójdzie sama melodia i już jest we mnie coś ... takie coś, które powoduje, że zaczynam, czuć się dużo lepiej. Taka moja muzyko-terapia. Że ta muzyka to ruch. Tak - są CD które ruszają mnie, powodują, że nie da się usiedzieć na kanapie, że w aucie podróż mija szybciej, że sen odchodzi ... Muzyka, która napędza do działania. Najgorsza jest ta, z którą coś/ktoś mi się kojarzy. Wystarczy kilka pierwszych taktów i mam obraz przed oczami - salon, łóżko, ja chora, a tu Spice Girls - 2 become 1 teledysk - jak dziś, pamiętam. Sarah Mclachlani tekst chłopaka "mogę cię pocałować" (nie lubię teraz tej piosenki - sory). Bo Muzyka łagodzi obyczaje. Dorzucę myśl, że teraz rośnie dziwne pokolenie, które ma swoją muzykę, chwilami nie zrozumiała dla mnie, jednak jestem na nią otwarta, posłucham, żeby wiedzieć, żeby móc się wypowiedzieć. O tempra o mores, więc jakie czasy taka muzyka. To takie trochę przerażające, że rośnie teraz pokolenie, które nie zna Imagine Lenona czy choćby kawałków MJ, nie wspomnę o Elvisie. To nie o tym miało być, nie o tym. To miało być o tym, jak ja bez muzyki nie potrafię żyć, że ciągle się jej uczę i ciągle poznaję coś nowego. To jak terapia - taka trochę podoba do tej jaką mam kiedy piekę. Pieczenie wymaga ode mnie skupienia na dekorowaniu np., bo należę do tych idealistek, dla których krem ma leżeć odpowiednio. Tak i muzyka, dobrze dobrana powoduje dobre reakcje. Bo jest jaka które podniesie mi ciśnienie, taka która wprowadzi mnie w dobry stan i taka co uspokoi czy pozwoli spać. Muzyka. Jeno słowo. Taka wielka moc.
(w mojej głowie to wszystko lepiej brzmiało - sory).

środa, 22 stycznia 2020

Nie dotrzymuję słowa.

Tak, jak w tytule. Zaczęłam coś, a teraz nie mam na to ochoty. Ja, która zapisuje kartki zeszytów, tylko po to by ulżyć głowie, myślom, duszy.
Tydzień temu, około 2 w nocy zbudził mnie hałas w domu (piętro niżej). Moja pierwsza myśl - już poniedziałek, bosze, tak nie chce mi się wstawać, to nie możliwe, przecież wczoraj była sobota ... I słyszę głos ojca - to co budzić Olę ... coś dalej czego nie zrozumiałam i pukanie do drzwi ... Córka zawieziesz nas do babci ... bo chyba dziadek umarł ...
Takich słów się nie zapomina, a jednak do dnia dzisiejszego nie wierzę, bo dziadka nie ma już z nami. Przecież byłam na pogrzebie, widziałam go zanim zamknęli trumnę, sypałam ziemią i rzuciłam białą różę, a jednak jadąc wczoraj do babci, jak gdyby nigdy nic... dziadka nie ma, ale i nie ma jakiegoś zawieszenie. Czy to jest normalna kolej rzeczy? Że jest jakiś tam czas - i jeśli tak to kiedy - na żałobę, łzy, a później wraca rzeczywistość i życie płynie dalej, że tej osoby już nie ma, a Ty jednak wstajesz każdego dnia i znów jest - to Twoje życie... rutyna, dzień, noc, kawa. Czy w takich chwilach nie powinno być zadumy, smutku? Bo ja mam wrażenie, że przeszłam do porządku dziennego, choć innego, bo w jakimś zawieszeniu, że brak u mnie skupienia, senność, brak ochoty na spotkania z ludźmi. Nikt nikogo nie pyta jak kto się czuje. Rodzina otacza babcię większą troską - tak to zrozumiałe, ale ...

Czemu najlepsze teksty i tematy mam w głowie, kiedy już położę się do łóżka, pozwolę myślom płynąć, one wtedy płyną najlepiej, ale nie ma ich już jak spisać (chęci też). Wmawiam sobie wtedy, że zapamiętam do rana. A rano mam pustkę.
I tu zaczynam wątpić w to całe moje wirtualne pisanie. Po co to komu mi na co. Ah tak, to miała być moja terapia, moje słowne wybawienie. I nie idzie. Może jednak zmierzyć się z tematem na Instagramie? Przecież i tak wrzucam tam posty. Ktoś ogląda, ktoś czyta, tam przynajmniej wiedzą, że coś pisze.
Zostaniesz tu jeszcze trochę? Mam kilka pomysłów na wpis. Może jeszcze choć część zrealizuję, później pomyślę co z tym zrobić?
Lubię pisać, a to o czym chcę pisać dotyczy mojego życia codziennego, moich znajomych. Tak, są obawy pokazać to komukolwiek, bo to grono jest zbyt małe i każdy od razu skojarzy i odnajdzie ew. siebie. Jednak po co ukrywanie, owijanie w bawełnę czy naginanie rzeczywistości. To i tak jest świat widziany moimi oczami. Z pewnością wielu bym zaskoczyła, jak ich widzę, jak ich odbieram i co o nich na prawdę myślę. A nie jesteśmy w stanie znieść o sobie czegokolwiek, jeśli nie jest to pisane w pozytywnym świetle - prawda?
To wszystko jest o nie dotrzymywaniu słowa. O moich własnych założeniach, planach czy celach, bo nie nazwę tego postanowieniem, bo te z reguły za długo się mnie ani ludzi nie trzymają.
Ogarnij się :)

Wszyscy kłamią.

Ulubiony tekst z Dr Housa - właśnie ten - wszyscy kłamią. W teorii, życie bez kłamstwa było by łatwiejsze. W filmach i serialach mówienie te...