sobota, 25 kwietnia 2020

Jak Cię widzą, tak Cię piszą?

Od najmłodszych lat rodzice, rodzina wmawiają nam, że jesteśmy jedyni w swoim rodzaju, niepowtarzalni, ładni ... Jedni w tym momencie popadają w samozachwyt, choćby przypominali świnkę Piggi będą się uważać za kolejny cud natury i uwierzą w swą "ładność" - tym ludziom lepiej się żyje? Drudzy będą w to wątpić, patrząc na siebie będą widzieli brzydkie kaczątko (niby bajka, ale gdzieś tam prawdziwa - prawda?), bez wiary w siebie, z niską samooceną.  Tacy ludzie przez większą część swojego życia będą zachowywali się jak szare myszki. Nie będą w siebie wierzyły, choć dookoła ludzie - ci bliscy i dalecy też - będą nimi zachwyceni. Eh ta niska samoocena.
Patrzysz w lustro - kogo widzisz? Czemu ten obraz tak różni się od obrazu, który widzą ludzie cię otaczający? Czemu najlepsza przyjaciółka powtarza ci, że jesteś piękna, że cudownie wyglądasz, jak się uśmiechasz (i nie tylko). Zaakceptuj siebie, pokochaj - lepiej będzie ci się żyło. A ja tego w lustrze nie widzę - tej osoby.
Zastanawialiście się kiedyś, jak postrzegają was inni? Jak to jest spojrzeć na siebie oczami drugiej osoby? Co oni widzą czemu my sami w sobie nie widzimy? Dwie strony medalu, bo przecież czy my też widźmy ich "inaczej" niż oni sami siebie?
Kumpela mówi o dodatkowych kilogramach, a ty ich u niej nie widzisz. Niewłaściwy kolor odzieży, a ona czuje się w nim dobrze - co robić?
Wróćmy do brzydkiego kaczątka. Na końcu okazało się pięknym łabędziem. Znasz to?
Mam swoje lata, co tu ukrywać, w przyszłym roku pojawi się 4 z przodu ;) Nadal jestem signielką, nadal nie mam dzieci czy planów na nie (to inna bajka), nadal kasę odkładam na konto oszczędnościowe etc. etc. Siedzę sączę wino i piszę ... w eter. Nie o tym miało być. Raczej o tym, że dopiero teraz doceniam większość tego co mam lub marzenia, że mieć będę. 
Ja osobiście uważam, że nie byłam ładnym dzieckiem. W pewnym momencie, jak chyba większość dziewczynek w PRL'u wyglądałam jak chłopak. W tamtych czasach nie zwracało się chyba aż takiej uwagi na krzywy zgryz i  tym sposobem nabawiłam się swojej pierwszej niedoskonałości, która ciągnęła się za mną aż do grubo po 35. Tak - coś co odebrało mi pewność siebie, spowodowało, że uważałam się za brzydszą, nieśmiałą, szarą myszkę. Z czasów podstawówki pamiętam szał "ładnych koleżanek", z którymi się kumplowałam, one takie ładne i ja - coś tu nie pasuje. Ale ta fascynacja, że chcą się ze mną kumplować ... (po latach - c.d.n.). Tak - w ich towarzystwie czułam się brzydka. I taki schemat jest niestety powielany - moja teoria. Seriale młodzieżowe - one dwie trzecia "brzydal", grupka ludzi - dominująca królowa balu i brzydule. Serio?
I rosłam sobie tak, z własnym przekonaniem, że brzydka jestem, facetom - wróć - chłopakom się nie podobam, więc chłopaka nie miałam. I co - muszę tu teraz wtrącić - szukałam fotek do jakiegoś posta i znalazłam swoje w kostiumie kąpielowym z czasów LO ... kur... jaka ja laksa byłam! Nie wiem, nie rozumiem, jak mogłam nie wierzyć w siebie, a jednak. Tak więc LO - też nie wierzyłam w siebie, przecież to okres dojrzewania, trądziku, tłustych włosów, braku kasy na "modne ciuchy" blablabla ... Teraz z perspektywy czasu wydaje się to banałem. W klasie rządziły "brudasy", osoby raczej z mocnym charakterem, zbuntowane, wyżywające się na słabszych - podatnych na to. W klasie nie było facetów (umówmy się ten jeden co wyglądał jak ... no nie do końca facetem dla nas był, tyle). I teraz ciut role się odwróciły. W LO to ja byłam fajna (nie "ładna" - fajna), to ze mną dziewczyny chciały się kolegować i co roku siedziałam w ławce z inną zajefajną kumpelą. Jedna pozostała ze mną do dziś. Reszcie się pomieszało w głowach :P I co - wychodzę z tego LO i nadal nic. Nadal nie wzbudzam zainteresowania u płci przeciwnej. Nadal w siebie nie wierzę i idę na studia.  Tam nic wielkiego się nie wydarza, tzn. pojawia się internet, możliwości, nowe znajomości. Pojawia się kolega, z którym pisze listy - później @ OMG co to było :) I tu zaskoczenie, bo on jest młodszy, chce się spotkać etc. Nie wiem czy coś z tego by wyszło, bo odległość etc., ale kontakt mam do dziś - jak potrzeba ;) I chyba na studiach pojawił się ten pierwszy on, ale pisać o nim nie będę, bo to dzieje starożytne :P
Ja ciągle jestem szarą myszką i w siebie nie wierzę. Wiecznie czuje się gruba, pryszczata i ze złym zgryzem. Wtedy też jeszcze nikt nie chciał na mnie eksperymentować - o zębach mówię.
I przyspieszamy, bo to życie zajebiście fajnie długie jest i z każdym dniem co raz ciekawsze.
Pierwsza praca i tu nagle komuś  tam się spodobałam. Zaczęło się szaleństwo :P Jednak czy to aby było dobre szaleństwo?  Czy któryś powiedział mi - ale z Ciebie zajebista laska, ale masz mega figurę, ale to ale tamto samozachwyt? Nie pamiętam, czyli nie mówili. Czyli co - sama fizyka (czy jednak chemia plus %) między ludzka, to nas do siebie pchało czy ciągnęło? Spotykaliśmy się w wiadomych celach i też było fajnie. Nadal niska samoocena. Nie pamiętam nawet czy od czasów niech to będzie podstawówka, LO czy studia - paradowałam na luzaka w stroju 2 częściowym po plaży? Raczej nie na luzie, raczej, że się na mnie wszyscy gapią, bo taka jestem gruba, krzywa i mam dziwny zgryz. W sumie nigdy nie czułam się na tyle wyluzowana - wróć Bułgaria, opalanie toples (jest uśmiech) - w kostiumie kąpielowym. Nadal nie czuję, ale teraz nie mam już takiej potrzeby.  *Wtrącenie - to gapienie się zostało i teraz moja interpretacja - patrzą bo jestem brudna, ładna, mam rozmazaną szminkę, mam  fajne nogi, mam ładne oczy, ładny uśmiech czy co ze mną jest nie tak - jedno spojrzenie obcej osoby a we mnie tyle zapytań!?
I jestem dziś - ja. W czasach, w których przyszło nam funkcjonować, mniej ruchu, ograniczenia, własne lenistwo w domu, powoduje, że jest mnie ciut więcej niż np. rok temu. Patrzę na siebie i nie lubię siebie, bo takie mam dni. Bo nami kobietami to rządzą hormony, nie my same. I w zależności od dnia cyku tak siebie widzę. Dziś np. cały dzień chodziłam bez biustonosza, co normalnie jest niedopuszczalne, bo swoich piersi nie lubię, ale jest amator, który je lubi takimi jakie są i jak o tym pomyślę to ściągam ten biustonosz i luźniej mi ... Małe chwile, kiedy dobrze mi z moim własnym ciałem. I nadal na 100 % nie akceptuję siebie, z własnego wyboru, lenistwa etc. I nadal widziana oczami i słowami innych jestem zajefana. Wystarczy, że pokocham sama siebie i będzie lżej. Ale głowa to jedno a słowa innych to drugie. Jednak ja patrząc z perspektywy czasu - to chciała bym mieć ciało tej laski z LO, bo fajne było. Teraz coś - trzeba coś czterdziestko postanowić i wziąć się za siebie. Sory - nie postanowić tylko przedsięwziąć, bo postanowienia się nie urealniają.
Pisze sobie o tym dziś właśnie, w sensie w tym okresie, bo kącik wzajemnej adoracji ciągle mnie prześladuje. Kobiety z nienagannym makijażem ciągle biją z portali społecznościowych - przyłącz się do nas, możesz być równie piękna jak my, tylko dołącz do nas. To mój odbiór ich. A kiedy pojawia się bez makijażu to jest to szokiem, ale chwilowym, co za tym kryje się inny podtekst - ale nadal dołącz do nas.  I jednak drugiej daje jakiś power, się w grupie wspierają, wielbią na wzajem i zazdroszczą sobie ale inaczej i ścigają się ze sobą, ale niby - ważne słowo - niby - bez rywalizacji ... noż kurfa jak bez rywalizacji, jak trzeba osiągnąć status pani x.
Tak - to z zazdrości pisze, że potrafią się ładnie umalować, że w koło o tym mówią, że wyciągają do ciebie rękę, wystarczy sięgnąć.
To naprawia nie tylko ciebie ale i otoczenie obok ciebie. To może jednak rozwinę innym razem. Może.
Ile z nas wierzy własnej matce, że jesteśmy piękne? Ileś tam wierzy, ale mama z założenia widzi w tobie piękno (nie rozdrabniajmy się - to matka, zawsze tak będzie mówiła). Moja już czasem mówi - przytyłaś ;)  w sumie dziękuję za tę prawdę, boli ale jakoś inaczej i jestem w stanie to znieść.
Z wiekiem nie jest dla mnie problemem kupić większe ubranie. Nigdy nie miałam na sobie niczego co miało rozmiar 38! 40 - 42 a teraz to i 44 i ... e chyba większe jeszcze nie? I miałam fazy na mega ćwiczenia, ale wtedy gubiłam biust - coś za coś? Nie fair! I po woli zaczynam się do siebie przekonywać.Te fotki z lat młodości trochę mi oczy otworzyły. Te nasze figury są tak różne jak różne są owoce. Każda z nas jest faktycznie piękna na swój sposób, ale same w sobie i z siebie tego nie docenimy. Do pewnego czasu - moim zdaniem. Szkoda, że - w  moim przypadku - następuje to tak późno, a z drugiej str., że w dobrym momencie, bo życie cudownie toczy się dalej. Jakoś to było o kobietach i o winie - popieram ;) Na tym etapie mogę już być łabędziem - sama dla siebie. A to podobno działa i emanuje na innych. Jak ja pokażę się jako łabędź - w odczuciu - to i inni to zobaczą, choć od dawna już widzieli, nie uwierzyłam im.
Rośnie nowe pokolenie, moje mała chrześnica, lat 8. Martwi mnie, że na etapie 8 latki ma w sobie już pewną nieśmiałość, że nie jest wystarczająco ładna i śmiała. Najbardziej martwi mnie tak nieśmiałość, bo reszta to kwestia podcięcia włosów i nałożenia tuszu na rzęsy ;)  ale odwagę do działania będzie ciężko znów postawić na nogi. Ja widzę w niej łapaczkę męskich serc (jak kto co woli) - ona tego nie widzi, bo na razie ją to obrzydza, a później ... poczekam. Zanotuję to dla niej.
Znów mi wyszedł lekki bałagan.
Chciała bym mieć tę dzisiejszą mądrość w czasach podstawówki. Chciała bym, żeby moim zgryzem zajęto się w odpowiednim czasie. Zmian duża, miała też zmienić moje postrzeganie siebie, dodać mi pewności siebie ... zrobiło to tylko po części.
Za rok będę miała 40 lat i będę zajefajna czterdziestką! Kolejny etap mojego życie, niech będzie, że lepszy, bo inny od tego, który za mną.

środa, 1 kwietnia 2020

Codzienność w czasch korony

Nikt  z nas nie przypuszczał, że coś takiego się wydarzy, bo to przecież jak z kart jakiejś powieści si-fi. Wirus, który opanowuje cały świat. Wirus, który atakuje wszystkich, ale przetrwają tylko najsilniejsi.... Jakoś tak około 12 marca, a od 16 marca z pewnością, rząd wprowadził kwarantannę. Zostań w domu, nabrało innego wymiaru. Kto mógł sobie na to pozwolić, zamknął się w swoich 4 ścianach i siedzi. Wyjście na szybkie zakupy, w rękawiczkach ochronnych i maseczce, zachowanie odległości od drugiego człowieka ok 2 m, zakaz spotykania się powyżej 3 osób. I nagle wszyscy znajdujemy z przymusu dla siebie, dla drugiego człowieka, dla żony/męża, dzieci etc. Pierwszy tydzień to radość, że w końcu mamy dla siebie czas. Są jeszcze spacery, są zajęcia, jest co robić. Ale z każdym kolejnym dniem brakuje pomysłów na dzień kolejny. To już nie jest zabawa, to jest brutalna rzeczywistość, z wirusem w tle. Przecież wydawało nam się, że to not reality, że to fikcja, że tylko straszą. Ograniczenia, obostrzenia, panika, w sklepach niby mniej ludzi, ale koszyki po brzegi wypełnione rzeczami, które na co dzień nie są nam aż tak przecież potrzebne. Nagle zaczynamy doceniać czas spędzony w pracy, bo to 8 h wyjęte z życia, nasze 8 h, które dzielimy z obcymi ludźmi, które przynosimy w jakiejś części lub nie do domu i po temacie. A tu całe 24 h siedzimy w tym samym towarzystwie, dzień w dzień, przez 2 tygodnie ( a będzie tego więcej). Zaczynają się wymagania - dzieci - szkoła, dorośli - praca zdalna w domu. Początki i końce kreatywności, bo mamo nudzi mi się. Nagle poznajemy swoje połówki, swoje dzieci od zupełnie innych stron - kurfa - to takie mają? Mało tego, zagorzałe osobniki stanu - single - nagle mają dość swojej singlowości, nagle spieszno im do ludzi, do kontaktu, rozmów. Zwracamy uwagę na inne rzeczy w swoimi życiu - mowa o singlach, bo o czym innym najlepiej wiem i się znam? Seriale przestają wystarczać. Sprzątanie szybko się nudzi. Zaległe książki nadal mają miano - zaległe, się ruszy, przeczyta kilka stron, to jednak nie to ... może jednak inne zajęcie? Pisanie do znajomych jest fajne. Później robi się nudne. Po co mi to - przy okazji kreatywnego coś z niczego. Jak mam rano wstać skoro świt, ubrać się (wtf - po co? co jest złego w dresie czy piżamie?), jak mam się umalować (a kto mnie będzie oglądał?), jak mam cokolwiek ze sobą zrobić (a po co, kto mnie z tego rozliczy?) ... Posiedzenia dzienne z dziećmi mogę sobie jedynie wyobrazić. Nikt jednak nie zwraca uwagi na emerytów, tych ludzi co to mają 60+. Oni najgorzej na tym wszystkim wychodzą. Martwimy się i kreatywnie szukamy zajęć dla dzieci, a co zrobić jak się ma emeryta z syndromem adhd? Jak jemu zorganizować czas, kiedy jest jeszcze w sile wieku? Kiedy jego codziennością były wnuki, a teraz jego codzienność to tv i m4? Gotowanie obiadów to rutyna - nudna. Sprzątanie - rutyna - nudna. Czytanie, skakanie po kanałach - nuda. Pytam całkiem serio - co robić? Zaczynamy sobie działać na nerwy, bo emeryt rządny uwagi, rozmowy. Zaczynają się w głowach pojawiać głupie pomysły, a oglądanie info w tv powoduje bałagan w głowie, panikę, obsesję, przesadę etc.
Ciężkie czasy nastały i teraz - czy i jak przetrwamy ten kryzys w związkach  (ja swój związek ze sobą). Ilu rodziców z ulgą puści dzieciaki do szkoły. Ilu dorosłych ucieknie do pracy przed bliską osobą. Ile osób nie przetrwa tego psychicznie (brak wsparcia, za duże wsparcie, zbyt dużo czasu z drugą osobą czy może jednak z byt mało - nadal?). Powinnam myśleć i patrzeć pozytywnie w przyszłość - a figa z makiem! To co się dziej i jak się dzieje, nie daje szans na happy end - związkowy, międzyludzki, zmiany w pozytywnym sensie. Teraz rządzi kłamstwo - spotęgowane. Przerażające. Czy szczerość by nas zabiła, zmieniła, zraniła, przeraziła? Nie mamy tego w naturze - łatwiej się kłamie, łatwiej trzyma naród, bliskich w niewiedzy (naciągniętej rzeczywistości = kłamstwie), mniejsze zło? A od dzieciństwa każą Ci mówić prawdę, w którą nawet dorośli nie wierzą, bo dzieci kłamią - a dzieci kłamią, bo dorośli kłamią.
Jeszcze tylko kilka tygodni... Jeszcze tylko.

Wszyscy kłamią.

Ulubiony tekst z Dr Housa - właśnie ten - wszyscy kłamią. W teorii, życie bez kłamstwa było by łatwiejsze. W filmach i serialach mówienie te...